Moje pierwsze kotlety warzywne nie należały do zbyt udanych. W ogóle nie były doprawione. Nie wiem, czy tak bardzo byłem podniecony tym, iż robię warzywnego kotleta, czy wynikało to z niewiedzy, że warzywa trzeba troszkę bardziej posolić. Druga rzecz, która nie do końca mnie przekonała, kręciła się wokół dużej ilości tłuszczu. Mój obiad zachowywał się jak gąbka. Spijał tłuszcz z patelni jak dromader, który właśnie dotarł do oazy po kilkudniowej wędrówce. Kilka miesięcy później odkryłem, że takie kotlety można piec. Tutaj się zaczęły cuda- wianki. Spodziewałem się soczystego produktu, który tym razem nie będzie ociekał tłuszczem, a zamiast tego otrzymałem wycinek płyty OSB. Jedząc, miałem wrażenie, że za chwilę w moje podniebienie będą się wbijać drzazgi. Smarowałem, oliwiłem warzywne klopsy w późniejszym czasie, ale jednak to nie było to.
Ostatnimi czasy postanowiłem się nieco wyszczuplić. Tak, troszkę mi się przybrało na masie, ale ocknąłem się i zacząłem baczniej się przyglądać zawartości talerza. W związku z tym, wpadłem na pomysł, żeby klopsy ugotować. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż bez większych przymiarek, trafiłem w przepis jak Lewandowski w bramkę przeciwnika.
Tu mnie znajdziesz