Kilka dni temu w mojej kuchni pojawił się nowy sprzęt marki Ronic. W pierwszej kolejności postanowiłem przetestować blender molekularny z pompką próżniową. Wiem, brzmi to, jak jakiś Matrix kuchenny, lub tekst wycięty z hitu kinowego, o tematyce science fiction. Do tej pory używałem bardzo dobrego blendera, który dysponując mocą 1400 Watt, spokojnie dawał radę ze wszystkimi fanaberiami, które pojawiały się w trakcie mojego gotowania. Nigdy nie zawiódł, ale wiedziałem, że potrzebuję czegoś nowego, mocniejszego, solidniejszego. W działaniach mających na celu rozdrabnianie, mielenie, miażdżenie, brakowało kilku Wattów. Wtedy na horyzoncie pojawił się ON. Wjechał do mojej kuchni z impetem, niczym rycerz w lśniącej zbroi na pole bitwy. Byłem bardzo ciekawy, nowego wymiaru blendowania. Molekuły, próżnia, kielich do zadań specjalnych. Słowa opisujące sprzęt, który za chwilę miałem użyć, brzmiały bardzo poważnie. Opis, z którym postanowiłem się zapoznać przed pierwszym użyciem, również wskazywał, że nie mam do czynienia z amatorszczyzną. Na pierwszy plan wszedł materiał, z którego wykonany jest kielich. Tritan-materiał wykorzystywany przez NASA (Ostrzegałem! Tu nie ma lipy). 2000 Watt, kryjące się w silniku, potrafią rozbujać ostrze 30000 razy w przeciągu jednej minuty. Trzydzieści tysięcy razy! Nie ogarniam. Zastanawiałem się, po cholerę te molekuły i próżnia. Poczytałem w internetach i już wiem. Próżnia sprawia, że posiłki w trakcie mieszania, nie utleniają się. Zachowują świeżość, kolor, oraz smak, co często gubimy w trakcie używania blendera. Dla mnie jednak najważniejsze było sprawdzenie, czy faktycznie ten blender potrafi zrobić gładki krem z jaglanki. O ile wcześniej używane blendery radziły sobie bardzo dobrze, to Wartmann, poradził sobie celująco. Po kilkunastu sekundach miksowania, z kielicha wyciągnąłem kremowy budyń. Producent zaznacza na swej stronie, że blender rozdrabnia pokarmy do rozmiaru cząsteczek niedających się wyczuć na języku, czyli molekuł. Podszedłem do tego sceptycznie i efekt rzucił mnie na kolana, gdyż z takim sprzętem, mogę walczyć w kuchni, jak Roland dzierżący w dłoni Durandal.
Powyższy wpis, nie jest recenzją sprzętu, lecz wstępna jego ocena. Podejrzewam, że ochów i achów będzie odrobinę więcej, gdyż nie odkryłem jeszcze wszystkich możliwości tego blendera.
BUDYŃ JAGLANY Z POSYPKĄ KAWOWĄ
- 1/2 szklanki suchej kaszy jaglanej
- sok z połowy cytryny,
- ok 50 ml. Amaretto,
- 1 łyżka kawy (zmielone ziarna),
- 1 łyżka kakao,
- 2 garści rodzynek,
- 1/3 szklanki napoju roślinnego (użyłem owsianego),
- 8-10 łyżek płatków kukurydzianych.
- Jaglankę przygotowujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Należy pamiętać, by przepłukać kaszę kilka razy, pod bieżącą wodą. Bez względu na to, czy robicie deser, czy potrawę wytrawną, zawsze do gotowania dodawajcie szczyptę soli.
- W trakcie, gdy kasza się gotuję, możemy przygotować posypkę. Do kielicha blendera dodajemy płatki kukurydziane, kakao, kawę, oraz garść rodzynek. Miksujemy przez kilka sekund tak, by pozostawić strukturę, która będzie wyczuwalna w trakcie jedzenia.
- Po ugotowaniu, jaglankę przekładamy do kielicha tego samego blendera. Dodajemy, sok z cytryny, Amaretto, napój roślinny oraz pozostałe rodzynki. Wszystko miksujemy na gładką masę.
- Budyń przekładamy do misek, dodajemy posypkę, oraz kilka listków mięty. Można spożywać od razu, lub lekko schłodzone. Po wyciągnięciu z lodówki, budyń tworzy bardziej zbitą masę.
BUDYŃ EARL GREY
- 1/2 szklanki suchej kaszy jaglanej
- sok z połowy cytryny,
- solidna garść suszonej żurawiny,
- susz z dwóch torebek herbaty Earl Grey,
- 1/2 szklanki mleka roślinnego,
- 2 łyżki cukru kokosowego.
- Kaszę jaglaną gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Uwzględniając wskazówki, które opisałem przy budyniu Tiramisu.
- Jaglankę wrzucamy do kielicha blendera i miksujemy na gładki krem wraz z herbatą, sokiem cytrynowym, żurawiną i mlekiem roślinnym.
- Gotowy budyń przekładamy do misek i posypujemy cukrem. Użyłem cukru kokosowego, ale spokojnie można użyć trzcinowego, lub białego.
- Za pomocą gazowego palnika do przypiekania, karmelizujemy cukier. Odstawiamy do przestudzenia.
Jaglanka ma milion twarzy 😉