Wczorajszy dzień był bardzo pracowity. Od wczesnych godzin porannych biegałem po kuchni jak szalony, żeby wyrobić się z wszystkim na gotowanie w Cydrowni. Smalec, mus i gulasz to były potrawy, które postanowiłem przygotować w domu. Ostatnio gotowałem wszystko na żywo i nie wyszło to tak, jakbyśmy chcieli. Zamiast uskuteczniać rozmowy, zabawiać, opowiadać, przez cały czas w milczeniu mieszałem w garach, żeby ze wszystkim się wyrobić. Tym razem jednogłośnie stwierdziliśmy, że będzie inaczej. Zacząłem od gulaszu, który mówiąc nieskromnie, rozwala system. Nadaje się do kaszy, idealnie pasuje do pyzy przygotowanej na parze, ale świetnie się też sprawdza jako obiekt, w którym zanurzamy świeże pieczywo. Choć wykonanie takiego dania, jest procesem czasochłonnym, zdecydowanie opłaca się stać przy garach. Efekt finalny powala. Tutaj obyło się bez przygód. Jeśli chodzi o smalec, postanowiłem się przyłożyć. Miałem świadomość, że na zakończenie lata przyjedzie ponad 50 osób. Nie mogłem sobie pozwolić na szybką akcję z zapuszkowaną fasolą. Postanowiłem zrobić to tak, jak powinno się to robić. Dzień wcześniej namoczyłem pięknego Jasia, a w niedzielny poranek gotowałem go tak, by uzyskał zadowalającą mnie miękkość. Tutaj również obyło się bez przygód. Schody zaczęły się, gdy postanowiłem połowę 10 litrowego garnka, przerobić na gładką masę w blenderze WARTMANN! Pierwszy rzut, poszedł gładko. W drugim rzucie już się trochę rozochociłem i dowaliłem więcej ziaren. Przy trzecim rzucie popłynąłem i nieco mnie poniosła ułańska fantazja. Postanowiłem wrzucić wszystko, co zalegało w garnku. W głowie krzyknąłem – Raz kozie śmierć i zapuściłem blender. Zaczął całkiem ciekawie, pięknie zakręcił i nic nie zapowiadało, żadnej tragedii. Po kilku minutach zauważyłem, że się męczy. Zaczął dziwnie zwalniać, jak ja po 10 godzinie biegu. Wiedząc, że za chwile może dojść do tragedii, chwyciłem tamper i zacząłem mu pomagać w obrotach. Nie chciałem, żeby się chłopak zaciął, zostawiając mnie z niedokończonym daniem. Nagle nastała cisza. Blender milczy, ja stoję z tamperem i tak zerkamy na sobie. Nie – pomyśłałem. Mózg jakby zakodował, co się dzieje i zawtórował, ubarwiając to soczystym słownictwem – No, k*wa nie! Gdy uświadomiłem sobie co się stało, wpadłem w panikę. Smalec, gotowanie, transmisja, ludzie, Cydrownia, mus, cebula, porażka, o ja pier**lę, co teraz? Okazało się, że blender jest zabezpieczony, na wypadek takich szaleńczych zapędów. Nie spaliłem go, lecz udało mi się uruchomić, swoim nachalnym działaniem czujnik termiczny. Mówiąc krótko, przegrzałem typa. Czytam to co teraz napisałem. Chyba trochę popłynąłem z treścią. Zamiast skupić się na cebulowo-jabłkowym musie, opowiadam historię o smalcu. Co mi tam? Niech już tak zostanie. Na zakończenie dodam, że poniższy mus, świetnie komponuje się z wegańskim smalcem. Np. takim.
CZYTAJ WIĘCEJ
Tu mnie znajdziesz