Placek tortilla pojawił się w moim życiu ładnych kilkanaście lat temu. Od pierwszej chwili przypadliśmy sobie do gustu, gdyż nic tak nie ratowało sytuacji jak szmata, która nafaszerowana warzywami, była świetnym zamiennikiem pieczywa. Przez wszystkie lata znajomości, opanowałem najróżniejsze techniki zwijania i zawijania. Składałem elastyczne placki w trójkąty, owale, kwadraty, rożki, stożki i cholera wie w co jeszcze. Było to tak dawno, że już nie pamiętam. Jednak, żeby nie było tak kryształowo, w każdej opowieści z której wylewa się optymistyczny wodotrysk, musi pojawić się jakieś ale. No i tak też jest w tym przypadku. Od kiedy tortilla zaczęła się przewijać pomiędzy moimi garami, bardzo chciałem ją wypełnić fasolą w pomidorach. Wielokrotnie podejmowałem próby, by choć przybliżyć się do spełnienia swoich pragnień, ale zawsze kończyło się tak samo. Fasola, zamiast pozostawać w zamkniętej strukturze placka, postanawiała robić mi na złość i roz***dalała się po całej patelni, czy też opiekaczu. Myślałem już, że może stopień ostrości jest za wysoki i rozcina strukturę szmaty. Odpuściłem na kilka lat fasolowe próby, ale ostatnio znów powróciły pragnienia i niespełnione marzenia. Biorąc pod uwagę, że po latach jestem bogatszy o kilka pięter wiedzy kulinarnej, wpadłem na pomysł, by tę wiatropędną francę podpiec. No i masz. Tyle lat cierpienia i tęsknoty, a wystarczyło użyć piekarnika.
Tu mnie znajdziesz