Z pieczywem cynamonowym po raz pierwszy spotkałem się, gdy byłem stałym bywalcem pewnego francuskiego hipermarketu. Pamiętam ten dzień, kiedy przechadzałem się w okolicy stoiska z pieczywem i nos został brutalnie zaatakowany przez zapach cynamonu. Nie jest tajemnicą, że uwielbiam tę przyprawę i jej woń zawsze doprowadza mnie do ślinotoku. Wiedziony ponętnym aromatem, przesuwałem się w kierunku źródła zamieszania. Dla postronnego obserwatora zapewne wyglądałem i zachowywałem się jak szpilka, która upadła w okolicy potężnego magnesu. Dorwałem piękne, pękate i lśniące bułeczki. Ociekały wręcz cynamonową glazurą i prosiły się o zjedzenie. Nie trzeba mnie było namawiać, ani też zmuszać siłą, bym te cuda zabrał do domu. Oczywiście stało się nieco inaczej. Bułki nie zdążyły dojechać do domu, gdyż ich żywot zakończył się w drodze do samochodu. Zostało po nich tylko wspomnienie i papierowa torebka, którą wcisnąłem do kieszeni. Problemy zaczęły się około godzinę później, gdy z aparatu mowy zaczęło wydobywać się tzw. bekanie. Po kilku godzinach odczuwania cynamonu w ustach myślałem, że to never ending story. Dopiero gdy zrzucałem wierzchnie odzienie, sprawa się wyjaśniła. Z kieszeni wypadł dowód zbrodni w postaci torebki, na której była etykieta z wydrukowaną tablicą Mendelejewa. Nie twierdzę, że nie było warto, bo wrażenia smakowe były całkiem przyzwoite, ale wolę produkt, który składników ma zdecydowanie mniej.
Tu mnie znajdziesz