Kwarantanna, którą zafundował nam wirus z koroną, zmusiła mnie do wygrzebywania żelaznych zapasów i zapomnianych produktów. Buraki, które będą dzisiejszym bohaterem, zakupiłem w połowie lutego. Wtedy jeszcze nikt, nie podejrzewał, że na półkach zabraknie kaszy, mąki, papieru toaletowego, a ludzie w Chełmie, będą się okładać pięściami, by zdobyć 2374 kg cukru. Zdaję sobie sprawę, że ludzie boją się tego co nadchodzi, ale bitwy i boje staczane na marketowych powierzchniach, przechodzą ludzkie pojęcie. Co prawda sam mam żelazne zapasy żarcia, ale szczerze mówiąc, od zawsze szuflada uginała się pod ciężarem puszek, kasz, ryżów, makaronów i innych produktów, które mogą się przydać gdy w głowie zaświta mi jakiś pomysł. Zanim jednak zacznę ruszać produkty, które mają termin przydatności do spożycia dłuższy niż pas startowy na Ławicy, muszę przerobić towar, który może nie doczekać „armagiedonu”. Tym razem padło na wcześniej wspomnianego jegomościa. Szczerze mówiąc, był to ostatni dzwonek. Gdybym poczekał jeszcze chwile, z koszyka wyciągałbym buraki pomarszczone jak rodzynki. Przez chwilę się zastanawiałem, czy jeszcze nadają się do spożycia. Na szczęście nie zauważyłem, żeby były okryte futrem czy innym płaszczem. W końcu zima była jakaś taka słaba 😉 Nie ściemniając, bez zbędnych wodotrysków, przedstawiam zupę z Buraka, na którego ostro wsiadła Gruszka.
Tu mnie znajdziesz