Początek roku rozpocząłem bardzo „aktywnie”. Zamiast nogami w terenie machałem chusteczkami higienicznymi w okolicy nosa, żeby katar nie przecinał ust, a w kuchni…? W kuchni nie próżnowałem. Zazwyczaj, gdy dopada mnie jakieś przeziębienie lub coś mocniejszego, nieruchomo leżę w łóżku jak drzewo zmasakrowane przez bobry, ale tym razem było inaczej. Zamiast zawijać się w kołdrę, tworząc kokon, co jakiś czas zrywałem się z łóżka, by zrobić kolejny dzban herbaty. Nigdy nie byłem zwolennikiem tego trunku, ale w tamtym momencie odczuwałem silną potrzebę jej spożywania. Przez dwa tygodnie wypiłem jej więcej niż przez całe czterdziestoletnie życie. Drugim objawem inności mojej choroby, okazał się nieziemski apetyt, który zwykle zasypiał, gdy rozkładała mnie temperatura. Oczekując na wrzątek przy czajniku, co jakiś czas zerkałem do lodówki, która opętana złem, za każdym razem przyciągała mnie do siebie. Wieszałem się bezwładnie na drzwiach i lustracyjnym spojrzeniem wybierałem produkty, które chciałbym w danej chwili spożyć. Pewnego dnia wisząc na wrotach prowadzących do lodowej krainy, dostrzegłem słoik z kimchi, który raczej nie wzbudza większego zainteresowania wśród współlokatorów. Nie rozumiem tej obojętności, przecież robiąc tę przystawkę dałem zdecydowanie mniej papryki gochugaru niż Koreańczycy. Było pikantne, ale do przecinającej język ostrości jeszcze dużo brakowało. Postanowiłem zniwelować nieco tę pikanterię i dorzuciłem do kapusty mleczko kokosowe. Jedząc, miałem wrażenie, że czegoś brakuje (ostrości), ale i tak sam musiałem wszystko wciągnąć (ku mojej radości). Jak się okazało, nadal było za ostre.
- 2 łyżki kimchi,
- 2 cm imbiru,
- 1 por,
- 3 ząbki czosnku,
- 1 duża marchew,
- pieprz,
- sól,
- olej ryżowy (można zastąpić innym),
- 1 łyżka soku z limonki,
- 3 łyżki gotowanej kukurydzy,
- 200 ml mleczka kokosowego,
- szczypior,
- makaron
- Makaron ryżowy przygotowujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
- Por kroimy w talarki i podsmażamy wraz z czosnkiem na oleju.
- Marchew ścieramy na grubych oczkach tarki.
- Dorzucamy na patelnię marchewkę. Podsmażamy przez kilka minut. Marchew nie musi być miękka. Ciekawie jest jak lekko chrupie.
- Dodajemy kimchi, kukurydzę i mieszamy, by wszystkie składniki się połączyły.
- Wlewamy mleczko kokosowe i dusimy przez około 5 minut.
- Przed ściągnięciem z palnika, skrapiamy wszystko sokiem z limonki.
- Podajemy z wcześniej przygotowanym makaronem ryżowym i świeżym szczypiorem. Opcjonalnie można posypać prażonym sezamem, o którym ponownie zapomniałem.
Z dodawaniem kimchi muszę uważać, bo lubię przywalić na ostro i w rezultacie zostaje sam ze swoją potrawą. Nikt nie chce się ze mną zachwycać. Polecam więc dodawać kimchi ostrożnie i smakować co jakiś czas. Życzę wszystkim smacznego, oraz udanego dnia 🙂