Decyzja o starcie w Maratonie Karkonoskim zapadła na początku tego roku, zaraz po porażce z zapisami na Bieg Rzeźnika. Od samego początku ten bieg miał mieć formę krajoznawczo treningową i tej wersji się trzymałem do ostatnich minut, sekund..ale może od początku….
Do Szklarskiej Poręby wybrałem się z „Rodziną Adamsów” 30 lipca za pośrednictwem uprzejmości jednej z nie do końca poinformowanych spółek PKP. Po 15 godzinnej podróży, która jak się później okazało mogła trwać 12 godzin znaleźliśmy się w przepięknych okolicznościach przyrody, które przybrały nazwę Świerkowa Chata. Po zalogowaniu się w pokojach, udaliśmy się na wycieczkę, która nas zaprowadziła w miejsce gdzie miał wystartować nasz morderczy bieg.
W godzinach popołudniowych dołączyli do nas Jacek i Marek, którzy również przyjechali podziwiać piękno gór. Piątek upłynął pod znakiem wycieczek krajoznawczo turystycznych oraz witania nowych gości. Odrobinę skrócę opowieść o tym gdzie byliśmy , co zobaczyliśmy i czym się stołowaliśmy bo nie w tym rzecz i nie o tym miała być ta opowieść..
Sobota, godzina 5:00 pobudka, szereg zabiegów mających na celu ułatwienie startu, o którym wiedziałem na pewno, że nie będzie łatwy. O 7:15 jesteśmy już przy wyciągu pod Szrenicą i nerwowo oczekujemy przybycia pozostałych zawodników. Życie po raz kolejny pokazuje, że warto być widocznym , gdyz nie wiesz co lub kto może Cię spotkać lub co gorsza ominąć. Mnie dopadło szczęście i spotkałem się z Agnieszką Laskowską, z którą „poznałem się” na stronie Virtual Runner Club ( Pozdro Aga )
Chwilę przed startem spotkaliśmy się większą ekipą by zrobić pamiątkową fotkę . W tym zacnym gronie znaleźli się Członkowie Grupy Malbork, Akademii Biegania, Pasja Czyni Wolnym, Spartanie dzieciom .
Największym zaskoczeniem i zarówno miłą niespodzianką tego wyjazdu było przyjazd Rafała. Rafał zmagał się jakiś czas temu z kontuzją i jego starty były zawieszone. W tym dniu jednak postanowił wystartować sprawdzająco, co nie ukrywam dla wszystkich było zaskoczeniem. Godzina 8:30 wszyscy stanęliśmy na starcie i przyszedł czas weryfikacji czy nadaje się do biegania w górach , czy mogę tylko klepać kilometry na asfalcie. Bieg z założenia postanowiłem biec z Maciejem, obydwoje mieliśmy zerowe doświadczenie zerowe jeśli chodzi o takie biegi więc było to dla nas dodatkowa otucha. Ruszyliśmy bardzo spokojnie, przeplatając bieg marszem na pierwszym podbiegu.
Do 4 kilometra , czyli do Schroniska pod Łabskim Szczytem trasa bardzo przyjemna z łagodnymi jak się później okazało podbiegami. Schody się zaczęły gdy dotarliśmy Śnieżnych Kotłów, za którymi był bardzo stromy zbieg na których nie moje nogi, lecz głowa zaczęła hamować w obawie przed wywrotką. Opinie ludzi z którymi rozmawiałem przed biegiem nie mówiły o takiej ilości kamieni z którymi przyszło mi się spotkać i wyczuwać pod stopami. Jeden wielki kamieniołom. Na 11 km docieramy do spalonego schroniska po czeskiej stronie granicy i ku mojemu zdziwieniu nogi wyczuwają asfalt pod nogami, piękny długi, niczym niepohamowany i niekontrolowany zbieg, po którym następuje przepiękny podbieg za restauracją czeską , której nazwy nie pamiętam. Od tamtego momentu towarzyszy nam Rafał a droga na Śnieżkę zamienia się w kamienne pasmo mniejszych lub większych podbiegów, które sukcesywnie wprowadzało nas w stan coraz większego zmęczenia. Docieramy do punktu żywieniowego pod Śnieżką, wypijamy kilka kubków izotonika, posilamy się herbatnikami i wyruszamy na ciężką wspinaczkę, by wycisnąć z siebie wszystko. Wejście na Śnieżkę, foto na szczycie i zbiegnięcie z niej zajmuje nam nieco ponad 30 minut.
Na zbiegu Rafał wykorzystuje swoje długie nogi i pozostawia nas z tyłu. Zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki, a to dopiero niecałe 2/3 dystansu. Sprzymierzeńcem na pewno nie jest słońce które zaczyna coraz mocniej palić i powoduje, że napój niesiony w bukłaku smakuje nieco dziwnie. Droga niby ta sama, lustrzane odbicie tego co pokonałem przed chwilą, jednak z perspektywy drogi powrotnej wydaje się dłuższa, cięższa, bardziej kamienista. Mijamy Mały Staw, Wilki staw..przepiękne widoki, zmęczenie jednak nie pozwala się w pełni cieszyć tymi okolicznościami przyrody.
Docieramy do tego pięknego zbiegu, przy spalonym czeskim schronisku i tu czeka na nas niespodzianka…to co było dla nas zbawieniem kilka godzin temu, nagle stało się „umieralnią”.Naszym oczom ukazuje się podbieg prawie pionowy po którym leniwie przesuwają się mikroskopijne postaci w tempie ślimaczym. Masakra, rzeźnia, katorga, zaciśnięte zęby..to wszystko towarzyszyło mi w takcie wdrapywania się, w rezultacie docieram na szczyt i trzeba lecieć dalej. 35 kilometr, jeszcze 11 kilometrów do mety, w myślach tylko do Śnieżnych Kotłów a stamtąd już jakoś pójdzie. Kolejna mordercza walka z kamiennymi podejściami i kilkoma zbiegami , które są jeszcze gorsze niż podbiegi,a le jakoś docieram do Śnieżnych Kotłów. Zbiegamy do Schroniska pod Łabskim Szczytem i stamtąd już można powiedzieć wszystko przebiegało gładko. Ostatnie kilometry przebiegały po prawie płaskim terenie więc można było rozwinąć niezłą prędkość a zbieg w stronę mety pokonaliśmy na tzw”krechę” puszczając nogi swoim pędem.
Mijamy metę kończąc bieg z wynikiem 6 godzin i 39 minut. Szczęście , euforia oraz czas na refleksje i wnioski.
Refleksja jest treściwa i krótka: to jeszcze nie ten moment kiedy mogę spokojnie startować w biegach górskich. Choć start nie należał do najgorszych, to nie jest to co sobie założyłem. Chciałem podziwiać widoki, delektować się pięknem przyrody, tymczasem mój bieg przerodził się w walkę ze samym sobą. Niejednokrotnie przekroczyłem granicę komfortu czego bardzo nie lubię. Po biegu doszedłem do wniosku, że wybiegając po za linię startu spuściłem sobie niezły wpierdol. Oczywiście nie żałuję , że wziąłem udział w tej imprezie. Miałem możliwość spróbowania czegoś nowego, przeżyć przygodę no i przede wszystkim spotkania fantastycznych ludzi, którym dziękuję za przemiłe chwile i wsparcie przed , w trakcie i po biegu. Dziękuję przyjaciele 🙂
P.S.
Niedziela – powrót do rzeczywistości wcale nie musi być nudny. Podróż na Pomorze z Hanią i Jankiem, kolejna fantastyczna przygoda, której szczegółów nie będę ujawniał bo zbyt wiele by pisać. Dziękuję Wam kochani za dotransportowanie mnie do domu i czekam na kolejne wyjazdy. Pozdrawiam
Przemek
( tekst bardzo surowy, więc mogą znaleźć się błedy – proszę o wyrozumiałość, postaram się korektę nanieść w tempie ekspresowym )