O Maratonie Solidarności dowiedziałem się 2 lata temu , zaraz po tym gdy pokonałem morderczy wtedy dla mnie bieg wokół jeziora Narie w Kretowinach. Do startu w tej imprezie namówiła mnie Magda Wolf z którą można by rzec zacząłem przygodę z bieganiem na dłuższych dystansach. W mojej głowie było bardzo wiele wątpliwości i szereg pytań czy dam radę , czy to już ten moment kiedy mogę podjąć się królewskiego dystansu. Prowadzony chęcią poznania nowego i niewątpliwym szaleństwem, postanowiłem wystartować w biegu który wiódł ulicami Trójmiasta. 15 sierpnia stanąłem na starcie XVIII Maratonu Solidarności w Gdyni i nie było już odwrotu. Z racji tego, że był to mój pierwszy start, zadbałem o swój komfort psychiczny. Zorganizowałem sobie wsparcie i zabezpieczenie logistyczne w postaci kolegi jadącego obok mnie na rowerze.
Nie ukrywam, że bardzo mi to pomogło w tym pierwszym starcie, choćby dlatego że nie musiałem nic dźwigać ze sobą. Spokój, opanowanie i komfort biegu to naprawdę sporo jeśli ma się przed sobą 42 kilometrową trasę a jest się biegaczem , który jeszcze niespełna pół roku wcześniej ważył 130 kg. Ostatecznie maraton ukończyłem z czasem 03:54:00 i pełnym bagażem szczęścia. Przez cały dystans, a już szczególnie po 30 kilometrze biegłem i się rozglądałem, szukałem tej ściany o której wszyscy mówili i mnie przed nią ostrzegali. Nie doczekałem się jej.
15.08.2012 – pamiętna data – Dzień w którym dołączyłem do zacnego grona maratończyków.
Dokładnie rok później, prowadzony sentymentem, stanąłem ponownie na starcie tego samego maratonu. Tym razem był już bardziej „doświadczonym biegaczem”. Miałem przecież na koncie już kilka maratonów, jeden ultramaraton. Po raz pierwszy dostałem nieźle po dupie od królewskiego dystansu. Spotkałem Kolegę z którym postanowiłem biec na 3:30, na dobrą sprawę bez żadnego większego przygotowania i to mnie zgubiło. Wszystko szło pięknie do 30-32 kilometra, gdzie zaczęło mnie odcinać. Na 35 przeszedłem już w marszobieg, gdyż moje nogi przestały współpracować z głową. Ostatecznie maraton ukończyłem w czasie 3:40:xx , na dobrą sprawę poprawiając swój wynik życiowy,ale odczuwałem straszny niesmak i niedosyt.
W tym roku postanowiłem również wystartować, zgodnie z…już można powiedzieć tradycją – w końcu to już będzie po raz trzeci. Tym razem nie nastawiam się na żaden wynik , bieg traktuję sentymentalnie, treningowo, na zaliczenie w ramach przygotowań do biegu 24 godzinnego , który odbędzie się 27 września.
Choć to trening nastawienie mam bojowe 🙂
Nie byłbym sobą gdybym się nie pochwalił cóż pysznego dziś wjechało na śniadanie. Zapewne nie będzie też zaskoczeniem jeśli podczas wymieniania składników wskoczy słowo „chia” dziś na śniadanie zapodałem pudding z chia i mleka kokosowego a w nim zatopione mango i pomarańcza 🙂
PUDDING KOKOSOWY:
- 3 łyżki nasion chia
- pół puszki mleka kokosowego
- 2 szt. mango
- 1 pomarańcza
Chia z mlekiem kokosowym mieszamy i odstawiamy na noc do lodówki a rano mieszamy z pokrojonymi owocami.
W ramach „smarowidła” kanapkowego wziąłem do pracy nowe odkrycie w postaci pasty o której napiszę nieco później.Teraz mogę jedynie zdradzić, że to co mam na pysznej bułce razowej, jest po stokroć lepsze niż ten deser 🙂