Minął niespełna miesiąc od Maratonu Karkonoskiego , gdzie spuściłem sobie wpierdol poprzez bieganie w terenie górskim. Zarzekałem się i zaklinałem, że nie nadaje się do biegania po górkach i że nieprędko będę biegał po nierównościach. Od 2 sierpnia minęło lekko ponad 3 tygodnie, a ja wyjeżdżam do pobliskiej elbląskiej Bażantarni i znów biegam po ostępach leśnych i przepięknych soczystych górkach. Znów przeklinam siebie w myślach, biegnę i zaklinam się na wszystkie świętości, że nigdy więcej. Wiedziałem doskonale z czym się wiąże bieg na dystansie 50 km na tym terenie, a pomimo tego zdecydowałem się wystartować. Wszem wobec oświadczam – JESTEM MASOCHISTĄ.
Po raz kolejny przekonuje się o tym, że jeszcze nie nadaje się do biegania po górkach. Być może stworzony jestem do biegania po równinach , lub moje doświadczenie biegowe i poziom wytrenowania jest zbyt niski. Wczoraj ponownie się zarzekałem, że nigdy więcej i co? Już chwilę po biegu padła deklaracja ponownego przyjazdu do Bażantarni w przyszłym roku.
Postaram się w skrócie przedstawić jak przebiegał mój, oszczędzę Wam przebijania się przez lawinowe opowiadanie, które można streścić w kilku słowach. Bieg zacząłem stanowczo za szybko, po pierwszym okrążeniu ( łącznie było 10 ) wiedziałem już, że nie będzie lekko, więc odrobinę zwolniłem. Na drugim okrążeniu utwierdziłem się w tym przekonaniu, ale noga cały czas się kręciła. Starałem się wszystkie podbiegi traktować jako podejścia, gdyż wiedziałem że jeszcze długa droga prze mną. W niektórych miejscach np. górka nazywana BELWEDER o podbieganiu nie było mowy. Każde podejście na szczyt tego wzniesienia powodowało, że w łydkach tańczyły rozżarzone chochliki, które za wszelką cenę chciały się przebić przez skórę. Do 35 kilometra starałem się rozsądnie utrzymywać stałe tempo co szczerze przyznam nie było prostym zadaniem. Po 35 kilometrze zaczęły się schody, w postaci problemów żołądkowych, które zostały zażegnane w okolicy 40 kilometra po zażyciu tabletki rozkurczowej. Do mety pozostały 2 okrążenia , które pokonywałem już z wielkim luzem psychicznym przeplecionym zmęczeniem fizycznym. Bieg ukończyłem na 5 miejscu, idealnie po środku stawki ( 4 osoby przede mną , 4 za mną ).
Kilka słów o imprezie:
Nie mogłem sobie wybrać innego miejsca ani też towarzystwa do świętowania swoich 37 urodzin. Uwielbiam tak kameralne imprezy, gdzie wszystko jest dopięte na ostatni guzik, gdzie nie ma się do czego przyczepić. Zabezpieczenie i oznakowanie trasy ( przepięknej trasy ) nie stanowiło dla organizatora żadnego problemu. Po zakończonym biegu, mogłem też zjeść makaron z porcją warzyw, gdzie na imprezach rangi OWM nie było o tym mowy. Ukłony w stronę LABO SPORT. Fantastyczne miejsce i fantastyczni ludzie. Dziękuję Wam kochani za świetne urodziny. JANEK, IZA !!!! Dziękuję za odśpiewanie „100 lat…” do mikrofonu spikera. Fantastycznie !!!! 😀
Postaram się w najbliższym czasie ogarnąć więcej zdjęć , które zaprezentują uroki Bażantarni.
zdrówka i szybkich, niemęczących się nóg
Serdecznie dziękuję 🙂