Nie ukrywam, że to był eksperyment, totalna improwizacja i czyste zaspokojenie ciekawości. Chciałem się dowiedzieć, czy ze wszystkiego można zrobić ciasto i czy każdy odpad po robieniu soku, nadaje się do obróbki. Wiedziałem, że ananas i pomarańcze pozostawią wytłoczyny, które w pierwszym kontakcie z językiem przeniosły mnie do tartaku. Miałem wrażenie, że przeżuwam trociny, na których spoczywały egzotyczne owoce. Postanowiłem jednak zaryzykować i z podniesioną gardą, przystąpiłem do tej nierównej walki. Być może dziwnie to trochę wygląda i zabrzmi absurdalnie. Najpierw z owoców wycisnąłem sok, by po kilku minutach połączyć odpady z produktem finalnym. To był konieczny zabieg, by za pomocą kombajnu RONIC pozbyć się wiórów i nitek, które rzucały ostry cień mgły nad całym przedsięwzięciem. Udało się uzyskać satysfakcjonującą konsystencję, do której mogłem wrzucić pozostałe składniki. Pieczenie ciast to nie jest raczej mój konik. Ten obszar przyrównałbym raczej do achillesowej pięty. Tańczyłem więc przy piekarniku, jak szaman przywołujący deszcz, z zaciekawieniem zerkając w okienko. Podobnie wyglądałem, gdy Netflix wypuścił kolejny sezon serialu „La casa de papel”. Gdy piekarnik zakomunikował, że to już czas, ubrany w dreszcz emocji, sprawdziłem, czy na wbitym patyczku, nie ma śladów porażki. Nie było. Eksperyment, udany w 100%.
Tu mnie znajdziesz