Kania! Wspomnienie dzieciństwa i potrawa, za którą niewątpliwie tęskniłem. W związku z tym, że jest to produkt, którego nie można kupić w dyskoncie spożywczym, przez lata karmiłem się tęsknotą i smakiem, który pozostał gdzieś głęboko w głowie. Momentem zwrotnym była przeprowadzka na skraj lasu, gdzie kilka metrów od domu, każdego dnia, z oddali kiwały do mnie radośnie białe kapelusze (i nie mam na myśli funkcjonariuszy sekcji ruchu drogowego). Oczywiście na pierwszy rzut ogarnąłem je w formie smażonej. Panierka powstała z mąki lnianej (z resztek po wyciskaniu lnu w prasie WARTMANN) oraz tartej bułki. Musiałem jak najbardziej zbliżyć się do klasyka. Połączenie idealne, które zapewniło mi nieziemską podróż zakamarki przeszłości. Powtórzyłem ten manewr kilka razy, ale ile można? Postanowiłem grzyba skąpać w cydrze (najlepszy lokalny z Cydrowni przy Sadzie) i zaciągnąć go śmietanką z nerkowców. Zazwyczaj musiałem wcześniej namoczyć orzechy, żeby powstała gładka konsystencja. Dziś postanowiłem sprawdzić moc próżniowego blendera (może to będzie dla Was zaskoczenie, również WARTMANN). No i się nie zawiodłem! Orzechy + zimna = gotowy produkt w kilka sekund. Być może nie wygląda, ale smakuje obłędnie. Czasem dania, które wyglądają jak g***o, smakują, jakby kosztowały milion dolarów i odwrotnie.
Tu mnie znajdziesz