Siedziałem w kuchni i zerkałem na szafkę, gdzie walały się otwarte opakowania z suszonymi grzybami. Wiedziałem, że gdy je schowam do szuflady, przypomnę sobie o nich za tydzień lub miesiąc, bo zostaną przywalone, przez soczewicę, ciecierzycę i makarony, których trochę się już nazbierało. Koniecznie chciałem z nich coś jeszcze wykombinować, by nie spocząć na laurach, rozpamiętując niesamowity smak Ramiso. Co z nich zrobić, gdzie je wcisnąć? – pomyślałem. W pierwszej chwili, chciałem je ostro posiekać i zrobić z nich farsz do pierogów. Żal mi jednak było rewelacyjnego kształtu, świeżych grzybków shimeji. Kolejny raz zupa, podkręcana innymi przyprawami? Klasyczna grzybowa? to by było zbyt banalne. Tak pięknie sobie to tłumaczyłem, obserwując rozgrywający się w głowie mecz pomiędzy kreatywnością, a prostotą. Myślę, że kluczową rolę, odegrał tutaj żołądek, który werbalnie sygnalizował, że potrzebuje doładowania. Nie mogłem dłużej bezczynnie siedzieć, wpatrując się w grzyby. Ogarnąłem na szybko sos grzybowy 😉
Tu mnie znajdziesz