Często pytacie mnie, jak powstają historie, które poprzedzają każdy przepis. O ile w większości przypadków, są to wyimaginowane obrazy, tak dzisiaj będę się starał trzymać faktów, które mocno zaprzyjaźniły się z realnym przebiegiem.
Jak zwykle popołudniowy czas, spędzałem na podróżowaniu z pracy do domu. W związku z tym, że występuję w roli pasażera, spokojnie mogę przeprowadzać lustrację stron internetowych w poszukiwaniu inspiracji. Nie ukrywam, że przeglądanie zdjęć z potrawami, co jakiś czas przeplatam odpaleniem tzw. twarzoksiążki, by być na bieżąco ze światem. Napisał wczoraj do mnie Paweł z pytaniem, czy nie mam przepisu na kwiaty bzu w cieście naleśnikowym. Szczerze mówiąc, nigdy nie jadłem naleśników w takim połączeniu, ale nie ukrywam, że zaciekawiło mnie to. Obiecałem, że przyjrzę się nieco bliżej tej potrawie. Nie minęło 5 minut, gdy w szczerym polu, przy wiejskiej drodze, ukazał się piękny krzak czarnego bzu, świecący kwiatami jak moja łysina w trakcie biegu. Podskoczyłem z zachwytu, a z moich ust wydobyły się skowyt nasączony podnieceniem i euforią. Kierowca nie wiedząc, co się dzieje, natychmiast zareagował i zaciągając hamulec ręczny, bokiem poprowadził auto w polną drogę, przy której rósł obiekt moich westchnień. Spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem, oczekując wyjaśnień, ale nie pojąłby tego, gdybym zaczął od początku tłumaczyć. Wybiegłem z samochodu i znikając w gąszczu aromatycznych kwiatów, oddałem się łowczej naturze. Gdy wróciłem do pojazdu z potężnie wypchaną, kwiecistą garścią, miny moich współtowarzyszy mówiły wszystko. Nie rozumieli mojego podniecenia, nie mogli pojąć skąd taka szybka akcja. Dalsza podróż upłynęła w milczeniu. Oni wpatrzeni przed siebie z wymalowanym na twarzy znakiem zapytania, a ja przyklejony do kwiatów, rozmyślający o pysznym obiedzie.
CZYTAJ WIĘCEJ
Tu mnie znajdziesz