Prowadzony okrzykami i głośnym śmiechem, przemieszczałem się wąskim korytarzem. Nie widziałem, dokąd zmierzam, ale czerwona poświata migająca z oddali, rytmicznie napędzała moje nogi. Szedłem przed siebie jak zahipnotyzowany, nie zastanawiając się nad tym, co za chwilę mogę ujrzeć. Nawet nie wiem, czy byłem spokojny, czy może poddenerwowany. W ogóle nie panowałem nad swoim ciałem. Jakbym bezwładnie spadał. Nagle, jakbym się w dziwny sposób teleportował, znalazłem się w pomieszczeniu, gdzie w centralnym punkcie stało jacuzzi. Żeby opisać to, co działo się w środku, musiałbym użyć słów, których nie wypada używać w godzinach porannych, lub zaczerpnąć pełne zdania ze słownika wyrazów dziwnopolskich. Pośrodku całego towarzystwa podskakiwała radośnie dziewczyna, która oskubana z godności i wszelakiego odzienia, nagabywała dwóch jegomości. Jeden z nich chyba nie wylewał za kołnierz, gdyż twarz jego przypominała soczystego pomidora, który etap dojrzewania ma już dawno za sobą. Obok niego siedział wpatrzony w skoczną damę, mały kurdupel. Chyba kilka dni temu rozkładało go przeziębienie i leczył się Czosnkiem. Zalatywało od niego, jakby spodziewał się ataku wampirów. Gdy podszedłem jeszcze bliżej, zobaczyłem inną dzierlatkę, której nos ledwo wystawał zza krawędzi. Chyba ktoś ją mocno zdenerwował, bo siedziała nadęta jak Fasola. W pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł, żeby do tej rozpustnej zabawy dorzucić nieco piany, która swą gęstością przykryła wszystkich imprezowiczów i mój obraz. Chyba coś poszło nie tak i wymknęło się spod kontroli, bo głośne okrzyki przerwał głuchy dźwięk, przypominający tłuczone szkło. Przetarłem oczy, otworzyłem je jeszcze szerzej, by wyregulować ostrość i okazało się, że kot strącił kokilkę z obiadem, a mnie się najzwyczajniej przysnęło po obiedzie.
Tu mnie znajdziesz