Często na spotkaniach autorskich pada pytanie, czy zawsze gotowałem. W sumie, trudno jest mi ocenić, jak to było wcześniej, ale już jako dziecko, często kręciłem się w kuchni. Zaglądałem do garnków, obserwowałem, czaiłem się. Moja aktywność nie była jednak podyktowana chęcią niesienia pomocy. Baczna obserwacja miała na celu wyłapanie miski na ściankach której pozostał krem do ciasta, podprowadzenie naleśnika, skubnięcie kluski. Często udawało mi się „gwizdnąć” coś do jedzenia, unikając wzroku mamy. Przytrafiało się jednak, że rodzicielka wysłała za mną wydział pościgowy, w postaci mokrej ściery, która swym jestestwem okalała moje lico. Można by rzec, że byłem zwykłym obżartuchem, dla którego liczyło się tylko żarcie. W sumie, to trochę tak było. Jednak nie do końca. Czając się tak za futryną, jak Apacz próbujący upolować bizona, patrzyłem co się dzieje w garach. Choć wtedy nie zwracałem na to uwagi, dziś wiem, że te obrazy pozostały w mojej głowie. Mąki, przyprawy, odgłos krojenia, stukanie łyżki, odgłos młynka, zapach spalenizny – to dla mnie środowisko, w którym czuje się bardzo dobrze. Odnajduje się w tym i dziś z wielką łatwością potrafię łączyć smaki, zanim cokolwiek wrzucę do garnka.
Tu mnie znajdziesz