Kilka miesięcy temu Asia, Ewa i Tomek wylicytowali w ramach akcji charytatywnej, możliwość przygotowania posiłku przeze mnie, u nich w domu. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będzie to wstęp do kolejnej przygody, która będzie połączeniem biegania i gotowania. W związku z tym, że ta wspaniała trójka współorganizuje bieg 3 x Śnieżka = 1 x Mount Blanc zaproponowali, abym przyjechał 24 czerwca do Karpacza, by ugotować coś dla biegaczy. Nie ukrywam, że bardzo spodobał mi się ten pomysł, ale nie do końca wiedziałem, jak mi się to uda ogarnąć logistycznie. Termin zawodów się zbliżał a ja, zamiast trenować, jeździłem po Polsce w ramach promocji książki, lawirując pomiędzy miastami. Na szczęście rzutem na taśmę udało się znaleźć lukę czasową i wprost z warsztatów przeprowadzanych w okolicach Warszawy, z niemałymi perturbacjami znalazłem się w Karpaczu. W tym miejscu chciałbym podziękować Arturowi, który przechwycił mnie w Śremie i dowiózł bezpiecznie na miejsce. Gdy stałem na starcie, byłem niesamowicie spokojny (jak zawsze zresztą). To chyba zasługa podejścia, nastawienia, które cały czas podpowiada, by bieganie traktować turystycznie. Do zaliczenia miałem jedną 17-kilometrową pętlę, o której na dobrą sprawę nic nie wiedziałem. W związku z tym, że wielokrotnie wbiegałem już na Śnieżkę, raczej nie przejmowałem się tym, co spotka mnie na trasie. Kilka uścisków ze znajomymi, dużo śmiechu i ruszyliśmy w trasę. Spokojnie bez spinania, zgodnie z założeniami. Spokój gdzieś przepadł, gdy w okolicy 3 kilometra okazało się, że ktoś mi podpalił płuca, a z ust wydobywał się dźwięk, jakby ktoś luźno puścił wąż kompresora. Wiedziałem, że do szczytu jest jeszcze sporo, więc nie dawałem się ponieść i spokojnie sobie podchodziłem, rozmawiając z innymi biegaczami, choć i to nie należało do najprostszych czynności. Zatopiony we własnym pocie, ze solną skorupą na czole dotarłem na Śnieżkę. Tutaj opowieść biegowa może się urwać, gdyż puściłem luźno nogi i przez 8 kilometrów leciałem na tzw. krechę. W chwili, gdy przebiegłem linię mety, rozpocząłem kolejną przygodę, tym razem kulinarną. Wielu biegaczy nadal pozostało na trasie, a ja miałem za zadanie przygotować im coś pysznego. Postanowiłem ich kubki smakowe rozpieścić słodkimi kulkami na bazie daktyli oraz makaronem z intensywnie pachnącym sosem. W związku z tym, że po imprezie dostawałem pytania, gdzie można na nie znaleźć przepisy, postanowiłem zebrać je w jednym poście, co niniejszym czynię.
CZYTAJ WIĘCEJ
Tu mnie znajdziesz