Gdy wszedłem do domu, siedziała na blacie kuchennym. Przemknąłem obok niej obojętnie i swoje pierwsze kroki skierowałem do lodówki, bo od kilku godzin nie miałem nic w ustach. Prowadzony głodem, zacząłem przygotowywać kanapkę, nie zwracając uwagi co dzieje się wokół mnie. Gdy sytuacja nieco się unormowała, a ja zacząłem przeżuwać ukochany gluten przekładany fasolową pastą i pomidorami, zacząłem wyczuwać w pomieszczeniu dziwne napięcie lawirujące jak kurz. Zerknąłem ponownie w jej stronę i dopiero dostrzegłem, że siedzi bardziej skrzywiona niż zwykle. Jej obły kształt pokrywała widoczna gołym okiem złość, a po twarzy spływał pretensjonalny grymas, którego moc potrafiła wbić w ziemię. W związku z tym, że jestem tylko facetem, nie bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, więc beznamiętnie przeżuwałem substytut obiadu. Ona widząc, że milczeniem nie wywoła żadnej reakcji z mojej strony, zaczęła miotać się jak ćma, która wpadła do lampy. Zaczęła energicznie gestykulować, przybierać dziwne pozy, ale za cholerę nie mogłem rozgryźć, o co jej chodzi. Urządziła sobie jakieś chore kalambury, a ja rozszyfrowując jej cielesne konfiguracje miałem domyślić się, o co chodzi. Podszedłem do niej, przyciągnąłem ją do siebie, przelałem na nią cały zasób słodyczy, jaki posiadałem. Wcisnąłem jej w dłoń paczkę popcornu i włączyłem ulubiony serial na Netflixie. Gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki z głośników, zobaczyłem uśmiech na jej twarzy i spokój spływający po ciele. Niewiele trzeba, by uszczęśliwić rozkapryszoną pyrę.
Tu mnie znajdziesz