Jak wiadomo, podstawą przygotowań do biegów na dystansie ultra są długie treningi, które często wykraczają poza dystans maratoński. W ten weekend postanowiłem zaszaleć i standardowo wywieźć się poza miasto, by móc wrócić biegiem do miejsca zamieszkania. Początkowo plan był nieco inny, gdyż wraz z Marcinem mieliśmy się wybrać do Wdeckiego Parku Krajobrazowego, ale sytuacje życiowe nam nieco pokrzyżowały plany i wylądowałem w Toruniu. Dystans 60 kilometrów nie był mi straszny, gdyż niejednokrotnie go pokonywałem, ale największe moje obawy wzbudzała pogoda, która nie napawała optymizmem. Nie bacząc na aurę, bez względu na przeciwności losu, o godzinie 7:30 siedziałem już w pociągu, kierującym się do stacji Toruń Wschód.
Po przybyciu na miejsce, wykonałem telefon do Dominiki, z którą umówiłem się poprzedniego dnia na 10 kilometrową przebieżkę na trasie, podając jej przybliżony czas mojego „dobiegu” do wsi Gostkowo. Jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach, gdy jesteś kilkadziesiąt kilometrów od domu ze świadomością, że musisz biegiem wrócić, nie było czasu na zastanawianie, odpaliłem więc zegarek z mapą i pognałem do przodu. Po niespełna dotarłem do miejsca pierwszego, chwilowego postoju, gdzie po dwóch latach udało się spotkać koleżankę z którą kształtowaliśmy nasze postawy biegowe na obozie Tatra Running. 10 kilometrowa trasa w towarzystwie Dominiki, minęła bardzo szybko, za sprawą bardzo miłej konwersacji. Nawet nie zdążyłem się zorientować kiedy znaleźliśmy się w Kiełbasinie, w miejscu w którym nasze drogi musiały się rozjeść. Od tego momentu dopiero zaczęła się zabawa.
Po lekkim zejściu z kursu nagle znalazłem się pomiędzy polami, gdzie nawierzchnia raczej była średnio przygotowana pod obuwie biegowe. Silny wiatr oraz dające wiele do życzenia podłoże sprawiały, że bardziej skupiałem się na utrzymaniu równowagi niż na biegu.
Kilometry uciekały nieubłaganie, a energia i humor pozostawały na tym poziomie, może to za sprawą adrenaliny, która towarzyszy każdej takiej wyprawie. Zawsze, gdy biegnę w nieznane odczuwam podniecenie, ciekawość oraz widoczną radość, którą choć biegnę w samotności, rozrzucam na prawo i lewo 🙂
Moja radość gdy mijałem autostradę była wielka, oznaczało to że zbliżałem się do połowy trasy i za chwile miało być już tylko z górki. Oczywiście zdarzyło mi się kilka razy zbiegać w dół, ale przez silny wiatr który miałem wrażenie przybierał na sile, czułem się jakbym wbiegał pod górę.
Choćbym nie wiadomo jak bardzo chciał opisywać piękno mijanych przeze mnie terenów, moje słowa jedynie mogą się skupić na bezkresnej bieli, oraz na zarysach domów, które czasem pojawiały się w oddali.
Po około 4 godzinach dotarłem w bardzo dobrze znane mi tereny, które w zeszłym roku „zbiegałem” wszerz i wzdłuż, przygotowując się do Kaliskiej Setki. Pomyślałem sobie „o! Już prawie w domu”, ale za chwile sobie uświadomiłem, że to „prawie” ma jeszcze około 15 kilometrów długości. Bez rozczulania trzeba było pokonać pozostałą odległość, choćby po to by doświadczyć jeszcze większej radości na widok słupa z napisem Grudziądz.
Jak zwykle po takich wybieganiach staram się wyciągać wnioski, oraz przeprowadzić analizę by w rezultacie móc ocenić poziom mojego przygotowania. Biorąc pod uwagę zeszłoroczne treningi na podobnych dystansach i w tym samym okresie, czuje się zdecydowanie mocniejszy, sprawniejszy i zdrowszy. Być może jest to kwestia bardziej odpowiedzialnego treningu, połączonego z rozciąganiem i ćwiczeniami stabilizacyjnymi, a może kwestia diety, na której jestem już ponad rok? Jedno jest pewne : Idę dobrą drogą. Za dwa tygodnie kolejna wycieczka w nieznane.
wariat ale cholernie pozytywny…szacun Przemek 🙂
I weź tu teraz, człowieku, znajdź wymówkę na zrobieniu 5 km…;/ 😉
Toruń, w którym mieszkam, Grudziądz, w którym się urodziłam… pokonanie tej trasy rowerem było dla mnie wystarczająco dużym wyzwaniem, szacun dla Ciebie! Ps. Mignąłeś mi na biegu dla WOŚP w Grudziądzu, od razu poznałam tę kurtkę w ciapki 🙂
Dzięki Iwona 🙂 Cieszę się, że i Wy łapiecie odrobinę tego szaleństwa 🙂
Nie ma wymówek Nikolson 🙂
Przyznam szczerze, że ta trasa to niezłe wyzwanie, szczególnie w takich warunkach jakie panowały w sobotę. Rzucało mną po drodze jak biedronkową reklamówką na wietrze 😉 Na pewno pobiegnę nią jeszcze raz, by zobaczyć ją w zielonej scenerii. W Grudziądzu są jeszcze dwie takie kurtki, ale w tym dniu faktycznie, tylko ja ją miałem na sobie 🙂 Pozdrawiam 🙂