Od dwóch miesięcy ten wpis zalega z publikacją i zawsze, gdy się zabieram do napisania wstępu, coś mi przeszkadza. Za każdym razem, gdy zaczynam stukać w klawiaturę, coś mnie odciąga od komputera. Teraz w obawie przed kolejną dywersyjną akcją, trzaskam w klawiaturę jak pracownik, któremu akord wyznacza pensję. Cholera jest dobrze mam już kilkanaście słów i nic się nie dzieje. Za dobrze coś idzie w pierwszej minucie. Ku*&a…telefon! Drugie podejście. Zdaję sobie sprawę, że ten wpis będzie wymęczony bardziej niż ja po przebiegnięciu 100 mil, ale…pieprzę to, nie kasuję. Lecę z tym wodotryskiem słownym dalej. Zapewne wypadałoby w tych kilku zdaniach poruszyć jakiś wątek kulinarny, żeby nie było, że na odczepnego piszę wyrazy. Co tu napisać??? Jak powstało danie? Otworzyłem lodówkę i zobaczyłem, że zalega w niej kapusta pekińska. Jej żywot zdecydowanie dobiegał końca. Wyglądała, jakby ktoś próbował z niej wycisnąć wszystkie soki. W związku z tym, że nauczono mnie nie wyrzucać jedzenia, staram się trzymać tej zasady wpojonej w Wielkopolsce. Postanowiłem dać jej drugie życie, reanimując ją przez kwadrans. Udało się! Jest nadzieja dla zapomnianej kapusty pekińskiej.
Tu mnie znajdziesz